No dobra, tytuł lenia roku 2014 w kategorii prowadzenie bloga bezsprzecznie należy się mi ;) Myślałam nawet, czy go nie zamknąć, ale jest to dla mnie najłatwiejszy sposób na odnalezienie moich przepisów, więc tak sobie wisiał i czekał na lepsze czasy. I jeśli starczy mi zapału, to te "lepsze czasy" właśnie nadeszły ;)
Mimo ciszy dużo fajnego jedzenia przewinęło się przez mój brzuszek i mam nawet trochę zdjęć, którymi się z Wami podzielę (o ile jeszcze ktoś tu zagląda i chce o tym czytać :P). Nie wrzucałam ich tutaj, ale dzieliłam się tymi smakołykami na grupie na Facebook'u, którą każdemu polecam -
What FAT Vegans Eat :) Nie polecam zaglądać tam na głodniaka.
Chciałam też wyrazić swój zachwyt książką Marty Dymek "Jadłonomia" (każdy pewnie o niej słyszał, ale jeszcze nie miałam okazji podzielić się opinią). Przepisy w niej zawarte to istna orgia smaków. Przyprawy i produkty, które ze sobą łączy nadają każdej potrawie wyjątkowy smak. Jesteśmy nią zachwyceni, a zwłaszcza mój Mąż, który uwielbia eksperymentować w kuchni. Trzy najlepsze przepisy, które do tej pory zrobił to moim zdaniem:
Zupa szparagowa z prażonymi migdałami. (W tle) cukinie faszerowane papryką, bakłażanem i cebulą.
Kardamonowo-cynamonowe placki z pora z pesto (ślinka mi cieknie jak na nie patrzę ;))
Okres świąteczny minął mi pod znakiem przygotowywania potraw, które wychodzą mi najlepiej. Tak oto, jak co roku, na stole pojawiły się:
Egg(less) Nog czyli coś na wzór ajerkoniaku, ale bez jajek
Mój ulubiony tofurnik
...i to w kilku wersjach :)
"Dorsz" w pomidorach.
Za dorsza robiły schabowe kotlety sojowy owinięte w nori (pomysł i przepis mojego Męża). Teściowa nie podejrzewając, że obok ryby to nawet nie leżało, zjadła i zupełnie się nie połapała, że to danie wegańskie ;)
Oczywiście nadal jestem leniuszkiem i kiedy tylko mogę robię rzeczy, które nie wymagają dużo wysiłku. I gdy w Kaufland pojawiły się bezglutenowe spody do pizzy Schar od razu życie stało się łatwiejsze ;)
Pizza z sosem pomidorowym z puszki, smażona cebulką, kawałkami nuggets'ów z Vegetarii i "serami" Daiya i Violife.
Czasami, gdy mam dość bycia na diecie bezglutenowej pozwalam sobie na małe ustępstwa i robię np. "chili sin carne" ze świeżą rukolą i sosem czosnkowym owinięte w tortillę.
Oczywiście regularnie staram się odwiedzać berliński Veganz, co bardzo przyjemnie ułatwia mi życie ;)
To jak? Mam wrócić na stałe? Będzie ktoś czytał te wypociny? ;)