Happy Cow

HappyCow's Compassionate Healthy Eating Guide

środa, 30 stycznia 2013

Szpinakowy smoothie

Nie jestem zwolenniczką szpinaku. Do niedawna byłam nawet jego bardzo ostrą przeciwniczką. Ile razy bym nie obejrzała Popeye'a, to zawsze wiedziałam, że zajadanie się tym zielonym paskudztwem z apetytem jest mocno naciągane ;) Szpinak smakuje jak trawa! Nie docierają do mnie też tłumaczenia, że należy go dobrze przyprawić. Wtedy smakuje jak trawa z przyprawami ;)
Jednak szpinak jest zdrowy ma dużo witamin i źle jest eliminować go z diety. Dlatego skusiłam się na koktajl w którym ładnie się komponuje smakiem i nie dominuje. Polecam spróbować taką bombę witaminową. Zwłaszcza teraz, gdy za oknem tylko szarość.

Kupiłam szpinak świeży, ale mrożony na pewno też się nadaje.



Składniki:
75 g szpinaku
Dojrzałe awokado
2 średnie banany
Łyżka syropu z agawy
Szklanka soku pomarańczowego

Wszystkie składniki należy zmiksować i smoothie gotowy :) Smacznego. 

Ostatnio także usłyszałam zarzut, że wegańska pizza jest "sucha". No to zrobiłam "mięsną" wersję z salami i parówkami, suszonymi pomidorami, dużą ilością sosu pomidorowego, Cheezly plus sos czosnkowy. Była doskonała! :D



Była pyszna. Wsunęłam 3/4 za jednym podejściem ;)

niedziela, 27 stycznia 2013

Babeczkowe słodkości

Przepraszam, że zaniedbuję ostatnio bloga. Niestety spędzam mało czasu w kuchni. Być może troszkę się ta sytuacja poprawi teraz, kiedy mam wolne, ale nic nie mogę obiecać.
Na osłodę zrobiłam sobie dzisiaj czekoladowe babeczki. Udało mi się kupić kwiatuszki do ozdoby i masę marcepanową Dr.Oetker oraz czekoladowe kropelki z Lidla. Szkoda było tego nie wykorzystać. A dzisiaj miałam dużą ochotę na słodycze, więc okazja aż się prosiła. Krem Specoolus ponownie okazał się idealny do wypieków.



Kilka dni temu próbowałam też zrobić wegańską karpatkę. Krem wyszedł rewelacyjnie, ale z ciastem miałam sporo problemów. Użyłam substytutu jajka "No Egg", ale zamiast ciasta wyszła mi deska (twarde dziadostwo). Próbowałam z różnymi proporcjami, ale za każdym razem efekt był taki sam. Wtedy postanowiłam zrobić kremówki (miałam w lodówce gotowe ciasto francuskie). Niestety to również nie wyszło. Ciasto się rozpadło i tyle tego było. Ostatnim wyjściem wydały mi się babeczki. Są łatwe w przygotowaniu i właściwie niemożliwością jest je popsuć... a tak mi się przynajmniej zdawało. Wyszły zakalce (nie umiem pojąć jak!?). Widocznie to nie był mój dzień. Krem wyjedliśmy łyżką z miski, a ja dopiero po kilku dniach spróbowałam coś znowu zrobić. Na szczęście tym razem wszystko się udało :)

piątek, 18 stycznia 2013

Ser z orzechów nerkowca

Wypróbowałam dzisiaj bardzo prosty ser z nerkowców. Przepis znalazłam na Facebook'u na stronie Wiemy Co Jemy. Wyszedł mi nieco inny niż ze zdjęcia (dodałam curry i chyba za mało agaru), ale jako smarowidło na kanapki nadaje się świetnie.


Kanapki z serkiem i papryką. 

A na deser zrobiłam mini tofurniki, które nawet nie zdążyły wystygnąć zanim zostały pożarte ;)


A na specjalne życzenie wrzucam kilka zdjęć mojego Moomina :D Słodziak rośnie jak na drożdżach i na szczęście jak jest wielki tak przyjazny ^.^

Spanie z łapką w pyszczku :D

Ulubione miejsce do snu to kolana mojego Męża.

Łapka śmierdziuszka

A tak Moomin mówił "tęskniłem", gdy wróciliśmy z Wiednia. Kochane stworzenie.




środa, 16 stycznia 2013

Wegańskie Linguine Alfredo i Liebster Award

Ekspresowe danie, które przypadnie do gustu każdemu. Będąc uziemioną w domu gotuję Mężowi. Taka fajna ze mnie żona ;)
Tym razem stuprocentowo wegańskie linguine do którego produkty są dostępne w każdym supermarkecie. Przygotowanie tego dania zajmuje max. 20 minut, co również przemawia na jego korzyć. Koniecznie wypróbujcie!


Składniki:
- Makaron linguine (chociaż ja oszukałam i użyłam grubego spaghetti)
- Puszka mleczka kokosowego
- 2 łyżki skrobi kukurydzianej
- 1/2 szklanki orzechów nerkowca
- 1/4 kostki drożdży
- 1 i 1/2 łyżeczki soli
- 2 łyżki soku z cytryny
- 1/2 szklanki wody
- Łyżka oliwy z oliwek
- 1 pomidor
- 1/2 czerwonej papryki
- 1/2 średniej cebuli (lub 1 mała)
- 2 ząbki czosnku

Makron gotujemy według oznaczeń na opakowaniu.
Mleczko kokosowe, skrobię, orzechy, drożdże, sól, sok z cytryny i wodę miksujemy aż uzyskamy jednolity, kremowy sos alfredo.
Oliwę podgrzewamy na patelni. Wrzucamy cebulę i smażymy aż do jej zeszklenia. Następnie dodajemy pozostałe warzywa i wyciśnięty czosnek. Chwilę podsmażamy i zalewamy sosem. Smażymy wszystko as sos zrobi się gęsty.
Ekspresowe, pyszne, wegańskie.

Zostałam też wciągnięta do zabawy Liebster Award przez Katarzynę. Mam odpowiedzieć na kilka pytań, stworzyć własne i wytypować blogi do dalszej zabawy.
Zaczynam od odpowiedzenia na pytania:

1. Kuchenny nieład czy perfekcja?
Totalny nieład! Jestem tragicznie niezorganizowana i to nie tylko w kuchni :P

2. Od kiedy bywasz w kuchni?
Od roku. Do tej pory zrobienie tosta to był dla mnie wyczyn :D Ale przejście na weganizm wymusiło na mnie zmianę nawyków i oto kuchnia stała się moim królestwem.

3. Kwaśny, słony, czy słodki?
Kwaśny! Zdecydowanie.

4. Ręcznie czy mikserem?
Mikser. Lubię ułatwienia wszelkiego typu.

5. Największa kulinarna wpadka.
Było takich kilka, ale najgorszą chyba był makaron z "serem" (Macaroni & "Cheese"). Zrobiłam go bardzo dużo, a był całkowicie niejadalny

6. Czego słuchasz gotując?
Różnie. Wszystko zależy od nastroju. Preferuję raczej ciężkie brzmienia.

7. Ulubione danie na kolację?
Cebulowa ciabatta na ciepło z dużą ilością warzyw.

8. Potrawy polskie czy import?
Uzależniam to jedynie od zapotrzebowania na danie, które mam ochotę zrobić. 

9. Światło dzienne, lampa błyskowa czy blask świec?
Światło dzienne. Gdy panuje półmrok czuję się przybita i nie mam na nic ochoty. Dlatego zima to ciężko okres dla mnie.

10. Największe kulinarne marzenie?
Nie mam takiego. Jak uda mi się zrobić wegański tort to będę szczęśliwa :)

11. Czy możesz na 10 minut zmienić się w lektora, nagrać coś co lubisz czytać (nawet komórką) i przesłać plik Piotrowi ? Niekoniecznie dzisiaj...Bez obaw.
Niestety nie cierpię się nagrywać. Głos mi się wtedy łamie, zacinam się. Jeśli jednak będę miała sprzęt i okazję to może coś stworzę.

Ja chciałabym oznaczyć:
1. Sylwię z http://nomeatjustcook.blogspot.com/
2. Heibichigo z http://veganandvain.blogspot.com/
3. Czapkę z http://smakoszkijaroszki.blogspot.com/
4. Arbuzowedaiquiri z http://arbuzowedaiquiri.blogspot.com/
5. Veganovo z http://veganovo.blogspot.com/
6. Kawę.W.Kuchni z http://kawakuchenna.blogspot.com/ (chociaż nie jest to blog ściśle wega/wege, ale ma sporo wegetariańskich przepisów)
Więcej osób nie chcę sztucznie oznaczać. Te blogi lubię najbardziej i je regularnie odwiedzam.

Moje pytania:
1. Co było najtrudniejsze w przejściu na weganizm/wegetarianizm?
2. Produkt spożywczy bez którego Twoja kuchnia mocno by ucierpiała.
3. Jakie odczuwasz korzyści przejścia na dietę wegańską/wegetariańską?
4. Czy będąc weganką/wegetarianką zwracasz uwagę na kwestię testowania kosmetyków na zwierzętach?
5. Najlepszy przepis jaki zrobiłaś?
6. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?
7. Produkt, którego nie zjesz w żadnej postaci (ze względu na jego smak)?
8. Ulubione danie z czasów dzieciństwa (nawet jeśli nie wege/wega)?
9. Ulubiona przyprawa?
10. Kawa czy herbata? A może unikasz kofeiny w każdym wydaniu?

Zapraszam do zabawy :) Osoby zaproszone do zabawy musza wyznaczyć kolejne blogi i stworzyć własne pytania.

wtorek, 15 stycznia 2013

Tofu teriyaki i mocno cynamonowa zupa śliwkowa

A jednak dopadł mnie wirus, ale na szczęście jakiś słaby. Dostałam leki i powolutku dochodzę do siebie, chociaż żołądek daje mi ostro popalić dlatego staram się jeść lekkostrawnie.
W takim przypadku idealnie sprawdzają się zupy, a rozgrzewająca zupa owocowa to jest coś co bardzo lubię.

Mocno cynamonowa zupa śliwkowa
Składniki:
900g mrożonych śliwek
Łyżka mączki ziemniaczanej
10 łyżek brązowego cukru
200 ml wegańskiej śmietanki (CreSoy albo migdałowa)
Cynamon i/lub przyprawa korzenna

Śliwki zalewamy litrem wody, wsypujemy cukier i doprowadzamy do wrzenia. Następnie dodajemy rozrobioną w zimnej wodzie mączkę ziemniaczaną i wszystko gotujemy przez 10 minut. Pod koniec dodajemy cynamon do smaku i/lub przyprawę korzenną. Gdy zupa lekko przestygnie miksujemy ją za pomocą blendera i dodajemy śmietankę. Można podawać z drobnym makaronem.

Z myślą o moim Mężu wczoraj zrobiłam też pyszny obiad z tofu i sosem teriyaki kupionym w Makro za 2zł (!!) ponieważ był już na granicy daty ważności.

Tofu teriyaki:
Składniki:
Sos teriyaki (ok. 1 szklanka)
Sok z 1/2 cytryny
Łyżka brązowego cukru
3 ząbki czosnku
2 łyżki tartego świeżego imbiru
1 łyżka ostrej papryki

1 1/2 opakowania tofu Polsoja (pokrojone w trójkąty, szt.12)
Olej do smażenia
1/2 cebuli


Sos teriyaki wlewamy do naczynia, dodajemy cukier, paprykę, imbir, czosnek i sok z cytryny. Zanurzamy w tej marynacie tofu i odstawiamy minimum na 30 minut (ja zostawiłam je na 3 godziny) w temperaturze pokojowej.
Marynujące się tofu wygląda tak:

Na patelni podgrzewamy olej i smażymy na nim drobno posiekaną cebulę. Gdy cebulka się zeszkli dodajemy tofu wyjęte z marynaty i obsmażamy z obu stron. Gdy tofu jest podsmażone razem z cebulką, zalewamy je na patelni marynatą i dusimy przez jakieś 20 minut (jeśli sos zrobi się zbyt gęsty można dolać do niego wody).

Podajemy z ryżem, posypane sezamem lub pokrojoną pietruszką.


Kolejny genialny pomysł na wykorzystanie tofu. Uwielbiam takie dania, nawet jeśli mogę jedynie oblizać łyżkę i przyglądać jak mój Mąż wsuwa je z apetytem.

Mam też dla Was informację o bardzo fajnej akcji na Facebooku:
Chcemy więcej wegańskich produktów
Polecam zapoznać się z nią, a zaraz potem polubić. W końcu ktoś chce działać! :)

Trzymajcie się ciepło i nie chorujcie! :*

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Podsumowanie - pierwszy rok weganizmu

Tak się cieszyłam, że choroby omijają mnie z daleka. Tymczasem jakiś paskudny wirus postanowił zafundować mi grypę żołądkową. No chyba, że to porządne zatrucie pokarmowe... ciężko mi stwierdzić, bo lekarz przyjmie mnie dopiero jutro rano :( Nie pozostaje mi nic innego jak pić zaparzony imbir z cytryną (nie znoszę imbiru!) i miętę z Amolem. Trzymam się jakoś.


Może to dobra okazja, żeby zrobić małe podsumowanie z okazji pierwszego roku weganizmu :) Gdy rok temu z dnia na dzień podjęłam decyzję o rozpoczęciu przygody z dietą wega nie wiedziałam czego się spodziewać. Liczyłam się z tym, że będę musiała nauczyć się gotować (a tego bałam się bardziej, niż diabeł wody święconej ;)), ale nie miałam pojęcia, że nie będzie to wcale takie trudne.


Początkowo zmiana nawyków wychodziła mi różnie. Na moje szczęście sery wegańskie zrobiły się dosyć łatwo dostępne, a ich wybór szybko się powiększył. Przez pierwsze miesiące każdego dnia zastanawiałam się, czy na pewno moje posiłki dostarczają mi wszystkiego co niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W pewnym momencie nie myślałam i nie mówiłam o niczym innym. Zauważyłam, że sporo początkujących wegan też tak ma. Obawiałam się także spadku wagi, ale okazało się, że niepotrzebnie. Ważę tyle samo co rok temu, a jem dwa razy tyle co kiedyś i mogę sobie pozwalać na takie smakołyki jak gofry, pizze, tortille późnym wieczorem ;) Jest to o tyle fajne, bo lubię jeść! Nie dla mnie diety i odmawianie sobie czegokolwiek.


Dużym wsparciem okazali się inni weganie. Chociaż żadnego z nich nie poznałam osobiście, to jednak blogi, wegańskie strony i grupy na Facebook'u dają fajne poczucie, że jest więcej ludzi, którzy chcą coś zmienić, którym los zwierząt nie jest obojętny.
Powody dla których przeszłam na weganizm były związane z etyką i chęcią zmiany losu zwierząt, ale w miarę zagłębiana się w temat i zdobywania świadomości na temat mleka i jego wpływu na organizm ludzki, dużą wagę zaczęłam przywiązywać do zdrowotnego wpływu tej diety. Gdy byłam wegetarianką jadłam duże ilości mleka w różnych postaciach (uwielbiałam sery, śmietanę, masło). Według wiedzy wpajanej nam od dziecka powinnam mieć wysoki poziom wapnia, a jednak okazało się inaczej. Choruję na tężyczkę i po diagnozie nakazano mi zrobić badania krwi. Jakie wielkie było moje zaskoczenie, gdy poziom wapnia był zatrważająco niski. I nagle dowiedziałam się (od lekarzy), że powinnam prowadzić dietę niskofosforanową, czyli POWINNAM UNIKAĆ MLEKA! Od tamtej pory jestem już pewna, że dieta wegańska to był dobry wybór i z perspektywy czasu mogę spokojnie stwierdzić, że dużo więcej zyskałam niż straciłam :) Czuję się świetnie, mam dużo energii, nie przeziębiam się, a moje sumienie jest czyste. Wyniki krwi są dobre, a ja jem zróżnicowane posiłki i potrawy o których istnieniu nie miałam pojęcia. No i pokochałam tofu, które przez cały czas wegetarianizmu uważałam za niejadalne paskudztwo. W jakim strasznie błędnym przeświadczeniu żyłam! ;)
Jeśli ktoś z Was się waha nad przejściem na dietę wegańską, to możecie mi wierzyć - nie ma na co czekać :)



piątek, 11 stycznia 2013

Dobrze, ze są gotowce - pizza

Na zimowe dni, kiedy snuję się z kąta w kąt i nie mam siły na nic, najlepsze są dania szybkie. W "Piotrze i Pawle" dostałam dzisiaj ciasto na pizzę, więc wykorzystałam je od razu po powrocie do domu.


Pizza z gotowym sosem ze słoika (jestem leniem! ;D), suszonymi pomidorami w oliwie, wega salami, Cheezly PepperJack i wegańskim serem do pizzy (no name), a jako "wisienka na torcie" wystąpiła rukola. Obiad był gotowy w 15 minut. Sos czosnkowy: śmietana migdałowa, łyżka wegańskiego majonezu, pieprz cytrynowy, dwa ząbki czosnku i wyciśnięte pół cytryny. Do popicia piwo czekoladowe (mniam!)


Czuję się syta i zadowolona :) Teraz czeka mnie góra naczyń do zmycia... a tak mi się nie chce! :P

wtorek, 8 stycznia 2013

Słodkie życie

W Wiedniu mój Mąż zajadał się strudlem z jabłkami. Po powrocie do domu zrobił wersję wegańską. Swoją drogą to On ostatnio więcej czasu spędza w kuchni (co wprost uwielbiam! ;)).

Jabłka należy pokroić i w rondelku podgrzać z cukrem aż się skarmelizuje. Można też dodać rodzynki. na koniec należy mocno przyprawić wszystko cynamonem. Jako ciasta użył francuskiego gotowca z Kaufland. Wszystko pieczone ok. 30 minut. 

Jabłuszka niezużyte do strudla zjedliśmy jako deser :)


Innego wieczoru upiekliśmy kasztany kupione w Kauflandzie, ale jak zawsze kilka z nich rozkroiliśmy zbyt słabo i wybuchły w piekarniku. Taki dużo głośniejszy popcorn (i trudniejszy to czyszczenia ze ścianek piekarnika ;)). Do tego wino z dzikiej róży robione przez mojego Tatę z lodem (znane jako "tatowe wino" aka "napój bogów").


Na koniec jedno z ostatnich śniadań. Kanapki z pastą curry z ananasem (pozostałość z Wiednia) z parówkami Polsoja i pietruszką. Do tego rooibos z pomarańczą.

Już niedługo mija rok odkąd przeszłam na weganizm, więc pewnie jakieś podsumowanie by się przydało, jednak jeszcze nie teraz :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Niedzielne pyszności

Niedziele uwielbiam między innymi za to, że jest to jedyny dzień w tygodniu, gdy mogę namówić Męża na przygotowanie czegoś pysznego. Wczoraj nawet szczególnie nie musiałam namawiać :)
Najpierw zrobił mi pyszne grillowane kanapki z pastą z awokado (z dużą ilością czosnku), smażoną czerwoną cebulką, smażonym marynowanym tofu, pietruszką i pomidorami.


Wybaczcie kiepskie zdjęcia. Musze wreszcie zacząć je robić aparatem innym niż ten w telefonie.


A na obiad były pieczone ziemniaczki w oliwie z majerankiem i solą. Sos to beszamel na mleku ryżowym (przyprawiony białym pieprzem, gałką muszkatołową, solą)  z groszkiem, brokułami, kalafiorem, kapustą. Sos uzyskał postać kremu przez użycie blendera ;)


Ostatnio jednak mam słaby apetyt. Mam nadzieję, że mi przejdzie, bo kilka fajnych przepisów czeka na wypróbowanie :) Stay tuned!

czwartek, 3 stycznia 2013

Wiedeń, a wegańska żywność

Jak wspomniałam w poprzednim poście Wiedeń początkowo stanowił małe wyzwanie w kwestii żywienia wegańskiego.
Na happycow.net znaleźliśmy sporo ciekawych lokali z wege lub wega kuchnią, ale nie przewidzieliśmy, że będą zamknięte w weekend. Podobnie było ze sklepami z organicznymi produktami. Niestety Wiedeń słynie ze sznycli, a nie ze spożywania dużej ilości warzyw. Ratunkiem okazały się kuchnia chińska i indyjska. Odwiedziliśmy więc Nirvanę i Lucky Chinese, gdzie mogłam się najeść bez wyrzutów sumienia. Jednak ciągle nie były to smaki na jakie liczyłam.
Zakupy zrobiłam w sieciówce SPAR. Na szczęście sklepy te są całkiem dobrze zaopatrzone w wegańskie jedzenie.

Na śniadania - margaryna Alpro (jedna z lepszych margaryn jakie do tej pory jadłam), smarowidło do chleba curry z ananasem, pasta z pestek dyni, jogurty Joya i dżem z pomarańczy zagęszczany pektyną. Do domu zabrałam kiełbaski Veggie, które zamierzam dzisiaj zjeść na obiad (dam znać, czy smaczne ;)).


 W Sylwestra nam się poszczęściło i trafiliśmy do baru Freshii (vegan-friendly). Chociaż były tam dania z mięsem, to jednak można je było zamienić na tofu. Jedzenie jest świeże i pyszne :)

Supreme Vegan Wrap

Tofu w sosie z orzeszków ziemnych z makaronem ryżowym.

Ice tea rooisbos z czerwonymi owocami.

Nalewka czekoladowa Mozart (sprawdziłam skład - wegańska ;))

Cukrowane jabłko :)

Ogólnie zjadłam chyba więcej cukru niż przez cały ostatni rok. Cera błyskawicznie mi się pogorszyła, a żołądek odmówił współpracy. Dlatego pomimo iż byłam zachwycona wyjazdem, to jednak mój organizm ucieszył się, że wrócił na domowe jedzenie :)

Na koniec jeszcze kilka zdjęć samego Wiednia :) Buziaki dla Was!

Arsenał


Katedra Świętego Szczepana po raz kolejny z zewnątrz...

... i w środku.


Miasto nocą <3

Ja :D


Pałac Schönbrunn (letnia rezydencja Habsburgów)

Budynek Opery

Fotocepcja :D


środa, 2 stycznia 2013

Wiedeń Jonathana Carroll'a

Ależ sobie zrobiłam przerwę od wszystkiego. W zeszły piątek wyruszyłam do Wiednia, wróciłam wczoraj (chociaż mogłabym zostać tam na stałe). W skrócie opisując mogę stwierdzić, że jest to najpiękniejsze miasto w Europie jakie do tej pory odwiedziłam. Chociaż kilka rzeczy nie spodobało mi się:

  • Ilość palaczy jest zatrważająca. Europa odchodzi od tego nałogu, ale w Wiedniu palacze są na każdym kroku. Część lokali pozwalała palić w środku.
  • Włosi to najgorsi turyści ze wszystkich. Są głośni, rozpychają się i nie zwracają uwagi na innych.
  • Zobaczyłam najwięcej w życiu wstrętnych babsztyli w futrach przechadzających się deptakiem jakby chciały pokazać "Zobaczcie jakie jesteśmy bogate". Żałowałam, że nie miałam przy sobie czerwonej farby.
  • Ilość spożywanego mięsa mnie przerosła. Sznycle, kiełbasy, itp. są dostępne na każdym rogu, a za wegańskim jedzeniem trzeba się nachodzić (ale o tym dokładniej w kolejnym poście).
  • Weganie nie jedzą w weekendy na mieście. Wszystkie knajpy, które chciałam odwiedzić z wegańskim, ewentualnie wegetariańskim menu były czynne od poniedziałku do piątku. O przygodach z jedzeniem napiszę oddzielny post.
Jednak pomimo kilku zastrzeżeń samo miasto nie rozczarowało mnie w żadnym, nawet najmniejszym stopniu. Pojechałam tam nieco z sentymentu, ponieważ jestem wielką fanką książek Jonathana Carrolla i zawsze marzyłam, żeby zobaczyć jego ukochany Wiedeń.
Dlatego w sobotę zwiedzanie rozpoczęliśmy od odwiedzenia Cafe Diglas, gdzie bohaterowie mojej ulubionej książki ("Białe Jabłka") się w sobie zakochali.

Wiedeńskie kawiarnie mają niesamowity klimat. Nie należą do najtańszych, a tłumy ludzi czekają często przed wejściem na stolik, ale naprawdę warto je odwiedzić. Marmurowe blaty, oryginalne drewniane kontuary, kelnerzy, którzy ciągle gdzieś się spieszą i ludzie, którzy dla odmiany nie spieszą się nigdzie.

Katedra Świętego Szczepana za dnia...

...i w nocy


Wieczorne spacery w zimnie... ;)

Na rozgrzewające winko zawitaliśmy do jednej z sieci kawiarni Aida (również pojawiającej się w książkach J.C.). 

A to już inna niesamowita kawiarnia - Hawelka. Podają tam pyszne czerwone wino ;) Ściany są obskurnie brązowe, z odpadającą farbą, stoliki stoją jeden przy drugim, ale tłumy ludzi i tak chcą się dostać do środka. Po spędzeniu tam magicznego wieczoru na rozmowie przy szklaneczce wina (a nawet dwóch ;)) uznałam, że tak mogłabym żyć i że Wiedeń jest miejscem dla mnie.
Reszta Europy się spieszy, wszyscy gdzieś pędzą, ale Wiedeńczycy są inni. Nie gonią obsesyjnie za nowinkami technicznymi, nie pędzą na złamanie karku z jednego miejsca w drugie, starsi ludzie są zawsze elegancko ubrani, a turyści mogą się poczuć jakby byli u siebie. 

Diabelski Młyn na Praterze. Tutaj był pokaz sztucznych ogni, który jednak obserwowaliśmy z pewnej odległości. Nie brakowało pijanych wariatów rzucających petardami w tłum, czy w korytarze metra. Policji patrolującej miasto nie było prawie wcale. Trochę to niepokoiło.

Urok Wiednia polega na tym, że w którą ulicę się nie wejdzie, którego zakrętu nie wybierze zaraz robi się "WOW!". Chodziłam z wiecznie otwartą buzią chłonąć wszystko dookoła ;)


Ratusz

Palmiarnia


A to "Stella Marina", ulubiona restauracja Isabelle Neukor z "Białych Jabłek", i ja z moim egzemplarzem tej książki ;) 

Wróciłam do domu wczoraj i już tęsknię za tym magicznym miastem. Trzy dni zwiedzania to zdecydowanie za mało, a ponieważ jest to miasto, gdzie z psami można wejść wszędzie (do sklepów, kawiarni, hoteli), to następnym razem zabierzemy tam Moomina :)